Jest Ci znane uczucie, kiedy nic w Twoim życiu nie jest na swoim miejscu? Kiedy jedyne emocje jakie towarzyszą Ci każdego dnia, to smutek, złość i frustracja? Kiedy każdy poranek rozpoczynasz od walki ze świadomością, że musisz przetrwać kolejny dzień, dlatego odwlekasz moment wyjścia z łóżka wciskając nieskończoną liczbą drzemek?
Myślę, że każdy przechodził taki okres, dłuższy lub krótszy. Mnie osobiście wykańczał mój stan, czułem się bezsilny, jakby ktoś odebrał mi władzę nad moim życiem, ciałem, umysłem. Zawsze próbowałem walczyć, podejmować jakiekolwiek kroki, które mogłyby mnie wyciągnąć z tego stanu, który dzisiaj chyba mogę nazwać depresją. Brakowało mi satysfakcji z życia, z rozpoczętego dnia, z osiągnięć, z pracy którą wykonuję, z tego jak wyglądam i co sobą reprezentuję. W tym stanie chwytasz się wszystkiego co jest na horyzoncie, jakbyś tonął i walczył o swoje życie. A czasami wystarczy mały komplement, który rzuci Ci ktoś w pracy, uśmiech obsługującej Cię ekspedientki w Żabce. To trochę szalone, ale każdy z tych małych dużych czynników, potrafiły do pełna naładować moje akumulatory szczęścia i umożliwić mi wykonanie tego dnia małego kroku ku zmianom na lepsze. Dawały mi swego rodzaju nadzieję, że jest o co i jak walczyć.
Najgorsze w smutku (przynajmniej dla mnie) jest niezrozumienie. Nie tyle brak rozwiązania co fakt, że brakuje towarzysza, który zwyczajnie zrozumie z czym się borykam. Że wypowiadane moje słowa mają odzwierciedlenie w jego sercu, że mogę poczuć ulgę, że nie tylko mnie wysłuchano, ale zrozumiano. Ale bądźmy szczerzy, nie łatwo o taką więź, a jeszcze trudniej o sposobność, aby móc wyrazić to co siedzi w nas w środku. A do tego potrzebne jest wysłuchanie przede wszystkim siebie, aby zrozumieć dlaczego tak się czujemy i móc nazwać to, czego doświadczamy.
Kiedy rozpoczynałem moją marketingową ścieżkę, pierwsze miesiące były stresujące, ale jednocześnie najbardziej inspirujące w mojej karierze. Czułem chęć uczenia się, zdobywania nowej wiedzy, szperania za nowościami i tak dalej i tak dalej. W tej przygodzie towarzyszyły mi osoby, które chętnie dzieliły się doświadczeniem i jak same wspominały, miały dodatkową frajdę, biorąc udział w tym moim marketingowym rozwoju.
Kolejne 8 lat spędziłem w różnych firmach, na różnych stanowiskach. Było wiele turbulencji, a nawet katastrof. W końcu nie ma nic gorszego w pracy w marketingu niż stres, słabej jakości produkt i złe zarządzanie. A dwa z tych trzech występowały w praktycznie każdej nowej firmie, w której się zatrudniałem. Sobie też mogę wiele zarzucić, bo jakkolwiek jestem profesjonalistą, często nie potrafiłem zawalczyć o swoje i podejmować decyzji, które byłby dla mnie najlepsze.
12 listopada 2021 roku spotkałem się ze sobą na burzę mózgów. Postanowiłem, że ten bałagan marzeń, oczekiwań i trudności, które kotłowały się w mojej głowie całe życie, muszę spisać, uporządkować i przeanalizować. Zastanowiłem się nad kilkoma kategoriami: gdzie chcę żyć – w Polsce czy za granicą, gdzie chcę pracować – w aktualnej firmie czy w nowej czy się może zupełnie się przebranżowić, co daje mi szczęście – kasa, podróżowanie czy coś, czego nigdy głośno nie nazwałem. Do każdej kategorii wpisywałem karteczki żółte – jako plusy danego wyboru oraz czerwone – jako minusy. Na koniec miałem żółto i czerwono na białym, i wyłącznie ode mnie zależy to, co z tym teraz zrobię. Moje rezultaty przykleiłem na wewnętrznych drzwiczkach szafy, aby codziennie spojrzeć na to, czego od życia chcę.
25 listopada 2022 roku zwolniono mnie z firmy, z pracy i stanowiska, których szczerze nienawidziłem przez ostatnie 2 lata. Początkowo przyszła ogromna złość, ponieważ zwolnienie bezpodstawne z 3-miesięcznym okresem wypowiedzenia. Wracając do domu szykowałem się na walkę, do której jeszcze przed wyjściem z biura zebrałem czarno na białym dowody. Był piątek, był czas aby to przetworzyć. Wbrew temu co zawsze bym zrobił, ukoiłem moje nerwy zadając sobie pytanie – czy ja chcę walczyć, skoro nienawidzę tego miejsca? Odpuściłem. Najwyraźniej mój sprzeciw, który głośno wyraziłem w trakcie spotkania “zwalniającego”, HR-owiec przekazał prezesowi, który sam zaprosił mnie na rozmowę. Przygotowany jak na wojnę, z laptopem i dowodami w plecaku – stawiłem się i opowiedziałem moją wersję wydarzeń. Usłyszałem prawdziwy powód zwolnienia mnie, a więc i dowód na szukanie prawnego uzasadnienia – Patryk, od miesięcy widzę, żę jesteś tu nieszczęśliwy. Chyba pierwszy raz w życiu spotkałem się z dżentelmeńskim podejściem do tematu. Wynikiem niekoniecznie empatii, co rozsądku zapytano mnie o to, jak możemy rozwiązać problem, aby każdy był zadowolony. Zaproponowałem 4 miesiące płatne bez obowiązku pracy. Prezes podał mi rękę i dodał “done”. Kiedy opuściłem budynek kolejnego dnia, po zdaniu komputerów itd. czułem się jak ptak, który opuszcza obsraną klatkę. Kurwa koniec.
Dziękuję. Nie byłem w stanie sam odejść, nie miałem energii na szukanie nowej pracy, a ułatwiliście mi sprawę dając mi kopniaka w tyłek. Nie od razu, ale po 2 miesiącach wróciłem do listy “żółto-czerwonej na białym” i postanowiłem posłuchać siebie, zaryzykować wszystko i złapać wszystkie stroki za jeden ogon. Powstał plan.
11 maja wylądowałem w Bangkoku, aby kolejnego dnia wyruszyć do Ziemi Obiecanej – wyspy Koh Phangan w Tajlandii.
Ciąg dalszy nastąpi