O spadających z nieba wężach i myszach, które kradną banany | Tajlandia

On a hammock - Tajlandia - dzikie zwierzęta - węże - na co uwazać2

Przenosiny do Azji to nie tylko inne położenie geograficzne, waluta i język. To przede wszystkim zupełnie obca mi natura i klimat. Fauna i flora jest tutaj tak zróżnicowana, że wychodząc poza ruchliwą jezdnię, trzeba mieć oczy dookoła głowy i… Stopy. 

Azja Południowa - ruch drogowy i kontrolowany chaos

Właśnie wróciłem uwalony błotem, po spontanicznej przejażdżce skuterem w okolicach pól ryżowych. Chwilę przed skrętem przez skrzyżowanie, w moim kierunku wybiegł bawół z ogromnymi rogami, który najwyraźniej uciekał komuś z pola. Jakkolwiek to niecodzienna sytuacja, po prostu go wyminąłem i po problemie. To dość zabawne, ponieważ czuję jak przystosowuję się do tutejszych reguł drogowych, a raczej ich braku. Obserwując lokalnych, nieważne czy w Tajlandii czy Kambodży, zauważyłem, że jeżdżą oni skuterami sprawniej, niż my w Europie chodzimy (banalna zasada ruchu po prawej jest zbyt skomplikowana dla połowy ludności…). 

Czasami 4-osobowa rodzina jedzie na pojedynczym jednośladzie i wcale nie wyglądają na niezadowolonych, bardziej przypominają rodzinę na mobilnej kanapie w trasie – wszyscy zrelaksowani. Czasami na pokład dołącza pies jeden lub dwa lub jakiś ponadgabarytowy ładunek i wciąż wszystko zawsze jest pod kontrolą. Zastanawiałem się nad tym, jak sobie poradzę w tym “azjatyckim” ruchu, kiedy w przeszłości widziałem filmiki i memy, wskazujące na tutejszy drogowy chaos. Teraz wiem, że ten chaos jest kontrolowany, każdy jedzie jak chce, raz wymijając z lewej, raz z prawej, na instynktowną zakładkę przejeżdża raz podporządkowany, a raz ten z pierwszeństwem, grunt to sobie nie przeszkadzać, nie stwarzać zagrożenia. Oczywiście czasami, na większych skrzyżowaniach jest sygnalizacja świetlna, a zasada pierwszeństwa z prawej – Kambodża i lewej – Tajlandia funkcjonuje, jednak lokalni są w tym ruchu elastyczni. Dzięki temu system drogowy jest po prostu sprawniejszy, każdy uważa na tego z przodu i z boku, kropka. I tak szczerze, to zawsze mnie trapiło pytanie, jak ludzie w mieście wytrzymują w korkach. Przesuwanie się kilka metrów, żeby znowu czekać na zielone. Straszna strata czasu i energii. W komunikacji miejskiej przeczytasz książkę, wiadomości, zrobisz lekcję języka. Tutaj jest inaczej, brak dużego ruchu, ta elastyczność w przemieszczaniu się, wszechobecna natura dookoła, no i nie jesteś w metalowym pudle, nie zajmujesz połowy jezdni – scooter is the way of living!

Tajlandia - co czyha w wodzie, a co w trawie

Na Koh Phangan urzeka mnie przyroda, ponieważ w odróżnieniu od większych ośrodków miejsko-turystycznych, tutaj wszystko jest wkomponowane w dżunglę, nie odwrotnie. Wynikiem czego wszędzie jest różnorodnie, zarówno pod względem fauny jak i flory. W trakcie mojego wolontariatu w Samma Karuna – ośrodku jogi, medytacji, codziennie pracowałem 4h w obrębie ośrodka. Cały dzień jesteś jednym wielkim uchem, nasłuchującym dziesiątek różnorakich dźwięków. Siedzące w koronach drzew ptaki nieustannie się nawoływały, a jeden z nich notorycznie krzyczał w sposób, bardzo przypominający “ała”, trochę jakby jakiś Polak co chwilę się o coś potykał. W trakcie grabienia liści, odpoczynku w “biurze” czy wykonywanej pozy na zajęciach jogi, nad Twoją głową przelatują co chwilę duże różnokolorowe motyle. Magia. 

Spadające gady

Do jednych z obowiązków wolontariuszy jest przygotowywanie sal na zajęcia, gdzie pierwsze, z medytacji, zaczynają się o 7 rano. Wyobraź sobie mnie, przeciwieństwo rannego ptaszka, wybudzonego o 6:10, aby wziąć prysznic i pół żywy zacząć zmianę o 6:30. No więc pewnego razu, jak zawsze, zamiatamy z Margot – Budda Hall (największą salę, odaszoną, ale bez przedniej i bocznych ścian, otoczoną naturą, z widokiem na morze). W pewnym momencie za moimi plecami usłyszałem dziwny dźwięk, czegoś co spadło w dużej wysokości. Był to zielony, półmetrowy, cienki – wąż kokosowy, który albo polował na coś, co ukrywało się pod dachem, lub ukrywał się sam. Dosłownie pół sekundy po upadku, podniósł szybko głowę, obliczył zagrożenie (nas), odległość, po czym uciekł w ciągu kolejnej pół sekundy na skraj sali i zniknął. Pomyślałem ok, lekko się wystraszyłem, bo to było nagłe, ale sam gad był dość urokliwy (oczywiście ponieważ był mały, 2 metry ode mnie i bał się bardziej niż ja). Dwa dni później grabimy liście na plaży przed ośrodkiem, kilka metrów od Budda Hall. W sali akurat odbywa się poranna medytacja, a ja ze słuchawkami na uszach robię swoje. Nagle, z drzewa pod którym sprzątałem, spada kolejny wąż, jednak tym razem bezpośrednio przed moją twarzą, a w pysku trzyma upolowaną mysz – tak, tym razem nie byłem oazą spokoju – rzuciłem grabie, podskoczyłem i konkretnie krzyknąłem. Szczęśliwe przed oczami pełnej sali medytujących oraz Margot, która grabiła niedaleko i dławiła się ze śmiechu – dzięki.

Tak więc już 2 spadające węże na liczniku, plus ewentualnie trzeci, którego spotkałem w toalecie w knajpie, zwisającego nad spłuczką i czwarty, grasujący na tarasie, kiedy rozmawiałem przez telefon. Noi – pracująca na recepcji mówi, że to “na szczęście”.

Łańcuch pokarmowy w obrębie domku

Obserwując tutejszą przyrodę, zaczynasz dostrzegać połowę łańcucha pokarmowego, o którym czytaliśmy w podręcznikach do przyrody, nic się nie marnuje. Na ścianach bungalowów “domowymi zwierzątkami” są gekony / jaszczurki. Czatują całe popołudnie i wieczór, czekając aż jakiś owad spocznie na jego terytorium, niczym samoserwujący się posiłek na stole. Tak do nich przywykłem, że mimo chowania się do domku po 17, kiedy krwiopijcy budzą się na polowanie, zapalałem lampkę na tarasie, aby pomóc trochę jaszczurom w wabieniu ofiar. Gorzej w kwestii sprzątania po nich, ponieważ gekony, jaszczurki, salamandry (chyba?) włażą gdzie chcą, do środka, nawet do lodówki, a że tak powiem ich wychodek jest tam, gdzie akurat stacjonują. 

Któregoś dnia, w trakcie choroby i niemocy na kilka dni, leżałem przed ekranem z Netflixem. Po powrocie z toalety spostrzegłem, że nad moim łóżkiem, dokładnie nad miejscem, gdzie leży od kilku godzin moja głowa, jest pająk wielkości mojej dłoni. Dobra, węża przeżyję, ale pająków boję się przeokrutnie. Dostałem ataku paniki, trząsłem się jak galareta, dreszcze i pot na całym ciele, i najgorsze – brak drogi ucieczki, ponieważ 8-oka kreatura jest centymetry od drzwi. Jestem humanitarny, nie zabijam bez powodu, ale jak muszę, staram się to robić skutecznie, aby stworzenie nie cierpiało. W tym momencie byłem tylko ja i on, chwyciłem za mały ręcznik i przystąpiłem do ataku, boom, spadł za łóżko. Ledwo łapiąc oddech, pomyślałem, że jeśli nie będzie trupa – nigdy więcej nie zasnę w tym pomieszczeniu. Zatem odsuwam łóżko i szukam. Po chwili ten potwór był na sąsiedniej ścianie, a ja miałem ostatnią szansę, aby otworzyć drzwi i go “wypchnąć” – udało się. Tak, teraz sprawdzam każdą ścianę, sufit, poduszkę, kołdrę, zanim pójdę spać, zanim nawet położę się na łóżku. Urgh.

Naturalny recykling

Co jednak najbardziej mnie przeraża? Karaluchy. W Polsce to bardzo rzadki widok, jednak tutaj gnojki dobrze sobie radzą. Doskonale wiedzą, w jakich godzinach “urzędować”, kiedy człowiek śpi, dlatego od 1 w nocy grasują na całego. Co w nich tak przerażającego? Ich inteligencja lub instynkt zachowawczy! Kiedy wykryją ruch, zamierają, licząc, że człowiek ich nie zauważy, jednak gdy się zorientują, że są zdemaskowane – uciekają jak strzała przez pół domku, bezpośrednio do wyjścia. Ich pancerz jest tak elastyczny, że nawet uderzenie ich niekoniecznie skutkuje kapitulacją. Tak czy inaczej, karaluch – likwidacja wroga – misja zakończona – pozbycie się zwłok – powrót do łóżka. Na drugi dzień biorę rano prysznic, a akurat obok baterii prysznicowej jest wnęka w kafelkach, przez którą przechodzą mrówki. Nagle w tym mrówkowym orszaku widzę rozparcelowanego karalucha, transportowanego do gniazda. Noga, fragment pancerza itd. No cóż, gdzieś mi umknęły kawałki wczorajszej zbrodni, jednak recykling działa całą dobę.

Eat or be eaten! 

Co do mrówek – w Polsce siadasz na trawniku, polanie i obawiasz się co najwyżej mrówek, os czy komarów. Tutaj mrówki są od rozmiarów mikro do makro. Przemierzają każdy centymetr dżungli i posiadłości człowieka. Jeśli coś w okolicy umarło, 20 minut później jest już na taśmie produkcyjnej tych niepozornych insektów. 

Jako wolontariusz w Samma Karuna zdecydowałem się na początek na akademik. Marne warunki, gorąco z restauracji pod lokalem generowało dodatkowe ciepło, zamieniając pomieszczenie w piekło. Mała lodówka na 6 osób była oczywiście za mała, więc sporo żywności zostawialiśmy na niej. Któregoś dnia zauważyłem, że ubyło mi bananów, ale ze mną nigdy nie wiadomo, zapalę, włączy się gastro, zjem wszystko w promieniu kilometra, może zapomniałem. Jednak kolejnego dnia znowu zniknął jeden. Okazało się, że mamy dodatkowych lokatorów – myszy, które najwyraźniej mierzą wysoko! Miesiąc później, gdy zmieniłem lokalizację na domek nad jeziorem, w trakcie pierwszej nocy zorientowałem się, że nie jestem sam. Szybko zlokalizowałem, że znowu mieszkam z myszami! Dobrze, że nie szczurami, bo wtedy po minucie byłbym spakowany w drodze do Polski „Jestem z miasta…”. Tu miałem dylemat, co począć? Nie mogę zasnąć ze świadomością, że coś tutaj grasuje, a z drugiej strony zabić małą słodką mysz? Z bólem serca rozłożyłem trutkę, jaką dostałem od landlordki, ale mysz nie była głupia… Zatem żyliśmy tak miesiąc, do momentu aż ponownie musiałem zmienić zakwaterowanie, o czym napiszę niedługo…

Miej oczy dookoła płetwy

Na Koh Phangan często można napotkać znaki ostrzegawcze o zagrożeniu w wodzie – meduzach. Jednak póki ich nie spotkasz, bagatelizujesz upomnienia. Moje pierwsze spotkanie było szczęściem w nieszczęściu – w trakcie pływania przy „Pirate Beach” (plaży dla nudystów), nagle poczułem silny punktowy przeszywający ból na szyi. Trochę jakby mnie coś użądliło, a ja zdezorientowany nie potrafiłem zlokalizować sprawcy. Przez 2 minuty ból był bardzo silny, nie polecam. Dopiero po chwili zauważyłem miniaturki meduzy wielkości ok. 5 cm. Kilkoro znajomych doświadczyło gorszych krzywd, w tym jedna osoba – trafiła do szpitala w bardzo złym stanie, z blizną na połowę pleców, zatem polecam ostrożność!

Co robić w przypadku poparzenia przez meduzę?

  • polać miejsce użądlenia octem – neutralizuje to dalsze rozprzestrzenianie się toksyny
  • jeśli na Twoim ciele pozostały czułka – usuń je
  • NIE obmywaj rany wodą ani nie przykładaj lodu – pogarsza to stan
  • NIE pomaga mocz – MIT
  • NIE pomaga alkohol

Minęło już 8 miesięcy od mojego wyjazdu i po prostu przywykłem do pewnych rzeczy. Do tego, że idąc w nocy do toalety, spotkam wroga publicznego numer 1, który zlikwidowany, rano zostanie rozparcelowany przez kolonię małych zbieraczy. Nawet już nie reaguję na gekona, który wychodzi z mojej lodówki, gdy do niej zaglądam. Że o od 7 do 9 i od 17 do 19 trzeba się chować, bo grasują krwiopijcy roznoszący Dengę. No i cóż, tak jak w Australii sprawdzają buty, tak tutaj niczym w okularach z podczerwienią sprawdzam ściany, podłogi, kołdrę. A spadające dwa węże, no więc… Pewnie nie będą ostatnie! 

Ps. Dawajcie znać czy są tematy, jakie chcielibyście, abym podjął oraz zwyczajnie – co sądzicie o dotychczasowych publikacjach.
Feedback is always welcome!

Jeśli podobają Ci się moje treści, możesz mnie wesprzeć „kupując mi kawę”. Serdeczne dzięki!

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
0 Comments
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x